Hej, z tej strony Nicole! Dokładnie 19 lat temu przyszłam na świat w
zachodniej części Long Island na Brooklynie. Do czternastego roku życia
wychowywałam się i mieszkałam tam z rodzicami i o rok starszym
bratem, David'em. Kiedy moi rodzice rozwiedli się, mama postanowiła wrócić z
nami do Polski – tak, właśnie tak, z pochodzenia jestem Polką. Rodzice jeszcze przed moim poczęciem przenieśli się do Stanów, gdy
ojciec dostał dobrą posadę w jednej z wielkich korporacji. Mama
natomiast nie pracowała, nawet nie musiała, bo tata zarabiał
naprawdę duże pieniądze i spokojnie wystarczyło żeby utrzymać rodzinę.
Do dwunastego roku życia miałam wszystko. Wspaniały dom, kochających się
rodziców – przynajmniej wtedy tak myślałam, przyjaciół, zawsze modne
ciuchy. Już jako czterolatka zarobiłam pierwsze 400 dolarów za udział w
spocie reklamowym Fisher - Price i od tamtej pory zarabiałam sama na
siebie. Pojawiałam się w różnych kampaniach reklamowych, moja twarz była
w katalogach zabawek, na billboardach, plakatach w sieciówkach
dziecięcych. Nie narzekałam na brak zajęć; naprawdę miałam wymarzone
dzieciństwo! Na samo wspomnienie tamtych czasów uśmiech samoistnie maluje się na mojej twarzy.
Jak już wcześniej wspominałam – mama po rozwodzie z ojcem, z dnia na dzień kazała nam się spakować i ze łzami w oczach rzuciła trzy bilety na stół oznajmiając, że wracamy do Polski. Uwierzcie mi, że to nie było miłe uczucie. Musiałam zostawić wszystko i wrócić do całkowicie innego, obcego mi kraju, w którym byłam tylko dwa razy w życiu, z czego pierwszej wizyty nie pamiętam, bo miałam roczek, a drugi – jak przez mgłę, bo było to siedem lat temu. Byłam przerażona, że muszę wrócić do Polski, że muszę pożegnać się z przyjaciółmi i zacząć wszystko od początku. Nowa szkoła, nowi znajomi, na tamten czas nawet rodziny zbyt dobrze nie znałam, tyle co z opowiadań rodziców. To było okropne. Z David'em nie dopytywaliśmy się skąd taka decyzja, dlaczego mama postanowiła wrócić do Polski, po prostu nie chcieliśmy drążyć tematu, oboje widzieliśmy, że to nie miało sensu, trzeba było się z tym pogodzić. Nasz płacz, kłótnie i protesty nic by nie zmieniły. Więc bez słowa zabraliśmy swoje bilety i każde z nas poszło do swojego pokoju, a trzy dni później z lotniska w Warszawie odbierała nas siostra mojej mamy.
Z Warszawy pojechaliśmy do Kołobrzegu, gdzie mieliśmy zamieszkać w trzypokojowym mieszkaniu. Możecie mi wierzyć, ale wtedy byłam w zupełnej rozsypce. Jak na czternastolatkę było tego za dużo. Czułam się obco, kaleczyłam język polski, nie mogłam się zaklimatyzować w nowej klasie, mój brat tak samo. Nie miałam zbyt wielu znajomych, wszyscy z góry mnie ocenili, myśleli, że skoro jestem z USA to mam się za Bóg wie kogo, a wcale tak nie było! Jedyną osobą, która nie oceniała mnie i nie skreśliła już na samym początku była Wiki – do dzisiaj się przyjaźnimy.
Widziałam, że mama też sobie nie radziła z nową sytuacją, ale nie przyznawała nam się - dobra mina do złej gry.
Relacje z tatą były w porządku. Razem z bratem jeździliśmy do niego na całe wakacje, a wtedy mogłam spotkać się z moimi przyjaciółmi, którzy mimo wszystko tęsknili za mną i tak samo jak ja, cieszyli się na każde spotkanie.
Strasznie tęskniłam za Stanami...
Wiadomo, że każdym miesiącem było coraz lepiej. Poznałam większość rodziny, którą pokochałam, miałam wspaniałą przyjaciółkę, która pomogła mi się odnaleźć w nowej sytuacji. W wieku szesnastu lat bez żadnego problemu dostałam się do jednej z lepszych agencji modelek. Miałam odpowiedni wzrost, wymiary i co było dużym plusem – mój perfekcyjny angielski. Robiłam karierę w modelingu, to w czym jestem najlepsza i co uwielbiałam.
W liceum poznałam wielu fajnych ludzi, z którymi do dziś się trzymam. Przez cały szkolny okres miałam chłopaka, w którym - jak mi się wtedy wydawało - byłam zakochana. Ale, gdy po skończonym liceum oznajmił, że wyprowadza się na studia do innego miasta, a ja sprzeciwiłam się temu i nie wyrażałam najmniejszych chęci na zamieszkanie z nim - zostawił mnie. Trudno. Więc po zdanej maturze nie poszłam na studia, chciałam wrócić do Long Island i tam iść do college’u, zapomnieć o Martinie, i po raz kolejny zacząć nowe życie. Po dłuższym zastanowieniu postanowiłam zostać, zrobić sobie roczną przerwę, skupić się na modelingu i poświęcić czas rodzinie.
Życie w Polsce zaczęło się układać, chociaż nadal czułam, że nie byłam stąd. Nie chciałam snuć wielkich planów na przyszłość, zawsze byłam spontaniczna i uważałam, że był to dobry sposób na życie. Nie chciałam też się z nikim wiązać - po trzyletnim związku z Martinem miałam dosyć, zbyt mocno zostałam zraniona i bałam się znowu zaufać. Jednak życie jest przewrotne, bywa zaskakujące, a już w szczególności moje. Wystarczył jeden wyjazd żeby znowu wszystko stanęło na głowie. Pojawił się On...
Jak już wcześniej wspominałam – mama po rozwodzie z ojcem, z dnia na dzień kazała nam się spakować i ze łzami w oczach rzuciła trzy bilety na stół oznajmiając, że wracamy do Polski. Uwierzcie mi, że to nie było miłe uczucie. Musiałam zostawić wszystko i wrócić do całkowicie innego, obcego mi kraju, w którym byłam tylko dwa razy w życiu, z czego pierwszej wizyty nie pamiętam, bo miałam roczek, a drugi – jak przez mgłę, bo było to siedem lat temu. Byłam przerażona, że muszę wrócić do Polski, że muszę pożegnać się z przyjaciółmi i zacząć wszystko od początku. Nowa szkoła, nowi znajomi, na tamten czas nawet rodziny zbyt dobrze nie znałam, tyle co z opowiadań rodziców. To było okropne. Z David'em nie dopytywaliśmy się skąd taka decyzja, dlaczego mama postanowiła wrócić do Polski, po prostu nie chcieliśmy drążyć tematu, oboje widzieliśmy, że to nie miało sensu, trzeba było się z tym pogodzić. Nasz płacz, kłótnie i protesty nic by nie zmieniły. Więc bez słowa zabraliśmy swoje bilety i każde z nas poszło do swojego pokoju, a trzy dni później z lotniska w Warszawie odbierała nas siostra mojej mamy.
Z Warszawy pojechaliśmy do Kołobrzegu, gdzie mieliśmy zamieszkać w trzypokojowym mieszkaniu. Możecie mi wierzyć, ale wtedy byłam w zupełnej rozsypce. Jak na czternastolatkę było tego za dużo. Czułam się obco, kaleczyłam język polski, nie mogłam się zaklimatyzować w nowej klasie, mój brat tak samo. Nie miałam zbyt wielu znajomych, wszyscy z góry mnie ocenili, myśleli, że skoro jestem z USA to mam się za Bóg wie kogo, a wcale tak nie było! Jedyną osobą, która nie oceniała mnie i nie skreśliła już na samym początku była Wiki – do dzisiaj się przyjaźnimy.
Widziałam, że mama też sobie nie radziła z nową sytuacją, ale nie przyznawała nam się - dobra mina do złej gry.
Relacje z tatą były w porządku. Razem z bratem jeździliśmy do niego na całe wakacje, a wtedy mogłam spotkać się z moimi przyjaciółmi, którzy mimo wszystko tęsknili za mną i tak samo jak ja, cieszyli się na każde spotkanie.
Strasznie tęskniłam za Stanami...
Wiadomo, że każdym miesiącem było coraz lepiej. Poznałam większość rodziny, którą pokochałam, miałam wspaniałą przyjaciółkę, która pomogła mi się odnaleźć w nowej sytuacji. W wieku szesnastu lat bez żadnego problemu dostałam się do jednej z lepszych agencji modelek. Miałam odpowiedni wzrost, wymiary i co było dużym plusem – mój perfekcyjny angielski. Robiłam karierę w modelingu, to w czym jestem najlepsza i co uwielbiałam.
W liceum poznałam wielu fajnych ludzi, z którymi do dziś się trzymam. Przez cały szkolny okres miałam chłopaka, w którym - jak mi się wtedy wydawało - byłam zakochana. Ale, gdy po skończonym liceum oznajmił, że wyprowadza się na studia do innego miasta, a ja sprzeciwiłam się temu i nie wyrażałam najmniejszych chęci na zamieszkanie z nim - zostawił mnie. Trudno. Więc po zdanej maturze nie poszłam na studia, chciałam wrócić do Long Island i tam iść do college’u, zapomnieć o Martinie, i po raz kolejny zacząć nowe życie. Po dłuższym zastanowieniu postanowiłam zostać, zrobić sobie roczną przerwę, skupić się na modelingu i poświęcić czas rodzinie.
Życie w Polsce zaczęło się układać, chociaż nadal czułam, że nie byłam stąd. Nie chciałam snuć wielkich planów na przyszłość, zawsze byłam spontaniczna i uważałam, że był to dobry sposób na życie. Nie chciałam też się z nikim wiązać - po trzyletnim związku z Martinem miałam dosyć, zbyt mocno zostałam zraniona i bałam się znowu zaufać. Jednak życie jest przewrotne, bywa zaskakujące, a już w szczególności moje. Wystarczył jeden wyjazd żeby znowu wszystko stanęło na głowie. Pojawił się On...